wtorek, 23 kwietnia 2013

z okazji Dni...

Dobry wieczór :)
Domyślam się, że wiecie, iż dzisiaj świętujemy Światowy Dzień Książki, wczoraj zaś mieliśmy Dzień Ziemi. Natrafiła mi się zatem doskonała okazja, by pokazać Wam migawkę z Nowej Chaty. Coś co łączy te dwa święta, łączy książki z ekologią, a dokładniej z odzyskiem (ośmielę się nawet powiedzieć, że... upcyklingiem;) ). W Nowej Chacie nie było zbyt wiele mebli, kiedy tu zamieszkałam... Brakowało mi bardzo miejsca na książki, ale właściwie od razu wpadłam na pomysł, jak szybko i tanio skombinować regał...
Oto on :)


Trzy skrzynki z nieodżałowanego zaprzyjaźnionego warzywniaka przy dawnej Chacie... (nieodżałowanego, bo różne skarby od Pana Heńka przynosiłam...)

Na razie cała konstrukcja jest jeszcze nieco chwiejna, bo trzyma się o własnych siłach na pięknych krzywiznach i niedoskonałościach :) Nie chciałam skręcać "regału" na stałe, bo mam nadzieję go nieco rozbudować, szczególnie, że teraz mieści tylko bardzo podstawowy księgozbiór.

Gdzieś w tyle głowy kołacze mi się myśl, żeby skrzynki pomalować na żywymi kolorami, żeby nieco bardziej wpisywały się w klimat wnętrza. Jednak... muszę jeszcze nacieszyć się tymi pociemniałymi, surowymi dechami.

Bardzo, ale to bardzo lubię tę chropowatość, zadziory, sęki, niejednakowe kolory... Przecież takie skrzynki robi się z dość podłego drewna, a to właśnie nadaje im uroku... :)


Zatem... kto wie, może w ogóle nie dostaną kolorów? Zobaczymy :)
A Wy co myślicie? Malować, czy nie malować?

niedziela, 21 kwietnia 2013

Krzywy Koszyk z Krzywego Komina

Dobry wieczór! :)

Ledwo żyję wprawdzie po dzisiejszym popołudniu na działce i wczorajszym dniu warsztatowym, ale... jak dziś nie napiszę, to nie wiem, kiedy znów się zabiorę, więc... piszę :)

Wczorajszy dzień spędziłam w niezwykłym miejscu. W miejscu tworzenia, inspiracji, energii, przedsiębiorczości. W Centrum Rozwoju Zawodowego Krzywy Komin [Zajrzyjcie tam koniecznie]. Najpierw były warsztaty języka migowego - pełne zaskoczeń i wzruszeń. Potem zaś, okupione potem, posiniałymi paznokciami i kilkudziesięcioma przekleństwami, wyplatanie koszy z... tektury. Kiedyś już próbowałam takich z papieru, ale okazało się, że tektura, choć o wiele trudniejsza w pracy, jest zdecydowanie fajniejszym materiałem - daje świetne efekty. No dobrze... świetne to są efekty, jak się to już potrafi robić, ma się wprawę, dużo siły, mnóstwo cierpliwości, sporo dokładności, wytrzymałość na ból oraz konsekwencję, a nawet upór ;)
W moim przypadku zadziałał głównie ów upór ;) I powstał pierwszy koszyk.



Pamiętacie Torebki Frills? Są robione tą samą techniką :)

Wybaczcie, ale pomimo chęci, brakuje mi weny na jakieś słowa ładne i składne :)

Jak pojawią się zdjęcia z warsztatów w Krzywym Kominie, to podlinkuję. Zobaczycie jeszcze inne kosze (ładniejsze;P ).
A teraz - dobrej nocy i miłego tygodnia :))

Obiecana aktualizacja - linkuję do profilu Komina na FB (polubić też warto) :)

niedziela, 7 kwietnia 2013

Nie myślcie sobie, że nie pamiętam...

... albo, że się wymigam... Pamiętam o tym, że kilka osób wygrało Konkurs Kameralny, łapiąc komplety cyferek. I pamiętam doskonale, że obiecałam prezenty. Nie myślcie sobie...
Jeszcze przed moim twórczym L4 udało mi się ukończyć pierwszy prezent dla pierwszego Zwycięzcy.

Musicie wiedzieć, że ów Zwycięzca - Michał to Człowiek niezwykle utalentowany i skory do twórczych działań [Koty tak już mają:)]. Różne rzeczy potrafi naprawić, poskręcać, powykręcać, wyremontować, a przede wszystkim potrafi robić... roboty. Takie prawdziwe, jedne się pojedynkują na ringu, inne latają. Cuda, powiadam Wam. Jako że roboty te z niczego nie powstają, części i narzędzia trzeba kupować, to w pierwszym prezencie postanowiłam właśnie tę sprawę wesprzeć moim skromnym wkładem. I skonstruowałam dla Michała...robota :)


Oczywiście nie umywa się on do tych mądrych Michałowych, bo w zasadzie potrafi tylko stać i lekko błyszczeć, ale za to ma szparkę na banknoty pod szyją i brzuszek przeznaczony do przechowywania funduszy na prawdziwe roboty. No i poza groszkiem w oczkach i częścią aluminiowych łapek jest odzyskowym tworem :)



Tutaj już dumnie pręży się z pełnym brzuszkiem u Właściciela. [fot. Michał]


Na kolejne prezenty też przyjdzie pora.
A co do pory, to aktualna jest bardzo odpowiednia do spania ;)
Dobrej nocy zatem życzę :)


Dzień dobry! Mała aktualizacja. Chcę jeszcze pokazać Wam naocznie, co też Michał skonstruował. Bo mi potem gada, że przesadzam z zachwytami, a na mnie to naprawdę robi wrażenie :)

Latający szpieg:


Wojny Robotów:


A to kolekcja stworów:




Wiem, że zdjęcia nie obrazują tego, jak zmyślne są to urządzenia. Ale wystarczy pomyśleć, że wszystko powstało z kilku kawałków metalu, plastiku i gumy... Dla mnie już to, że się porusza jest niezwykłe, a to na dodatek jeszcze potrafi na przykład namierzyć przeciwnika i z nim walczyć!
No i co? Robi wrażenie?
Dlatego sami widzicie - Fundusz Pomocy Robotom jest instytucją bardzo potrzebną ;))

Pozdrawiam serdecznie!



piątek, 5 kwietnia 2013

niespodziewanie...

... powróciłam
tak samo, jak niespodziewanie zniknęłam...
Ponad dwa miesiące minęły od czasu, gdy ostatnio głos wydałam. I już spieszę tłumaczyć, dlaczegóż to tak nieładnie się zachowałam.
Otóż wszystko to wina łokcia... to znaczy teraz wiem, że łokcia, wcześniej zwalałam na myszkę... i na siły nieczyste też.
Krótko mówiąc, tuż przed przeprowadzką nabawiłam się kontuzji dłoni. Kontuzja była na tyle skuteczna w swej uciążliwości, że poważnie ograniczała mi użycie prawej dłoni. W sam raz na pakowanie, przenoszenie i rozpakowywanie, prawda? Z pakowaniem jakoś sobie jedną kończyną poradziłam. Z przenoszeniem też próbowałam, ale zjawił się cały sztab Pomocników nieocenionych i zabronił noszenia. Ze wstydu się paliłam, kiedy kazano mi być panią kierownik i tylko pokazywać które paczki gdzie wykładać... Się jeszcze długo Pomocnikom nie wpłacę...
*** Tu następuje przerwa, bo znów mnie wzruszenie na myśl o tych fantastycznych Ludziach, którzy mnie otaczają, ogarnia...

Zatem, pomimo buntu kończyny, przeprowadzkę przeżyłam i sobie nową Chatę zaczęłam urządzać - w pierwszej kolejności głównie wirtualnie, bo jednak bez ręki to człowiek się czuje, jak... bez ręki. No i pisania przez tę rękę nie było właśnie bo:
a) łapę trza było oszczędzać na pracę (bo pracować trzeba było) prozaiczne czynności utrzymujące przy życiu człeka, zatem wszelkie nadprogramowe aktywności ręczne w rodzaju klepania w klawisze obłożone zostały embargiem (ta...mogłam lewą ręką, powiecie... pewnie, że mogłam, ale lewa nadmiernie eksploatowana z braku prawej... też odmawiała współpracy)
b) z racji powyższego brakowało też tak zwanego contentu, bo to ani starych zdjęć obrobić nie ma jak, ani nowych nie ma czemu robić...
No właśnie... najgorsze, że łapsko wredne wykluczało działalność wytwórczą wszelaką... A musicie wiedzieć, że próbowałam walczyć, przechytrzyć kończynę złośliwą, namówić do współpracy... Ból to jeszcze do zniesienia był, ale brak kontroli pełnej i precyzji... nie, tego już nie zniosłam i odpuściłam... Przymusowy urlop okazał się nieunikniony, a frustracja z nim związana... szkoda gadać....

Ale... marudzę,nie? To już przestaję, bo koniec końców okazało się, że źródło kontuzji w łokciu siedzi, sposób na ten łokieć się znalazł, to i dłoń zaczęła wracać do siebie.
Niniejszym ogłaszam koniec laby i powrót do sensownych działań. Czas nadrabiać zaległości!

Dzisiaj tylko drobiazg, nawiązujący nieco do tytułu posta... Niespodzianka. Znaczy jajko niespodzianka, a dokładniej plastikowy środek tegoż jajka. Jako Ciotka niepoprawna pojechałam do Bratanków mych zaopatrzona tradycyjnie w psujące zęby i obyczaje kinder-siupryzy. Czekolada oczywiście została pochłonięta migiem, z wnętrza plastikowych jajeczek wyłoniły się jakieś przedziwne figurki, a same jajeczka... porzucone gdzieś między innymi zabawkami. Ale co porzucone i niepotrzebne jakoś magnetycznie uwagę moją przyciąga. Pstryknięcie jedno w kociej łepetynie... i już Ciotka zagania Chłopców do poszukiwania kolorowego papieru i nożyczek. I tak z jajka-niespodzianki taka nam niespodzianka wielkanocna się narodziła :)