wtorek, 27 listopada 2012

pan kotek był chory i leżał w łóżeczku...

... i strasznie był tym leżeniem sfrustrowany
takie chorowanie jest absolutnie bez sensu
tyle wolnego czasu się marnuje, człowiek - kot znaczy - leżeć musi, bo obolały i oklapły ogólnie, nawet włosy - sierść znaczy - bolą...
no mówię Wam, kupka nieszczęścia z tego kota aktualnie
a kot nie lubi być kupką nieszczęścia i tym bardziej jest sfrustrowany...

no ale dziś powiedział DOŚĆ, poczuł się troszkę lepiej od tego słowa
sił trochę przyszło nowych
się rozpędził, że siądzie przy stole i coś fajnego zrobi...

...ale szybko wyhamował, bo siedzenie już mu za dobrze nie szło, a o robieniu to szkoda wspominać

wrócił zatem do łóżeczka grzecznie
i na leżąco postanowił robić (żałując, że jednak nie nauczył się jeszcze na tym szydełku, czy tam czółenku kwiatków i frywolitek dziergać)
repertuar rękodzielniczy kota leżącego jest raczej ograniczony, więc zatargał do łóżka zeszycik, wytężył głowę obolałą i jął myślodzieło zamiast rękodzieła uprawiać :)
**happy end**

:)
tak... tworzyć nie mogę, to sobie chociaż wizje tworzę..

już dawno chciałam pokazać Wam mój zeszyt


mam go od dawna, założyłam go gdzieś w okolicach końcówki liceum :)
z mniejszą lub większą regularnością notowałam tam różne moje pomysły, czasem nawet nieudolnie próbowałam rysować jakieś projekty ;)



a niedawno stał się eksperymentalnym polem kolażowania, w wyniku czego dostał nową oprawę :)


i tak zbieram sobie myśli
i dzisiaj sporo ich nazbierałam i zapisałam całkiem zacną litanię pomysłów
są tam śnieżynki i aniołki i choinki i girlandy
i wszystkie prezenty z konkursu kameralnego przypisane dla Adresatów z czułością :))
cała ta gromadka czeka teraz na wykonanie... do Wielkanocy powinnam się wyrobić ;))

Ciekawa jestem, w jaki sposób Wy gromadzicie swoje pomysły. Mieszkają tylko w głowach, czy gdzieś na papierze lądują?

Pozdrawiam Was serdecznie. Nadal z łóżka, ale z optymizmem :)

piątek, 23 listopada 2012

tym razem łańcuszek...

Ale nie zrobiony, nie odzyskowy, tylko taki... serdeczny.

Agnieszka pisze u siebie o pięknej możliwości pomocy dla jednego małego Serduszka. Można wysłać swoją pracę na aukcję. Dzielimy się swoimi cudownościami na blogach, to może podzielimy się i tak?
Szczegóły na blogu Agnieszki.

A łańcuszek, bo zapraszam Was do szerzenia tej wiadomości :)

Pozdrawiam Was serdecznie z czeluści łóżka, bo mnie choróbsko dopadło. Trzymajcie się zdrowo i noście szaliki! ;)

wtorek, 20 listopada 2012

otóż...

Otóż mianowicie chciałam jakiś update zrobić, żeby mi się Chata całkiem z tej bezczynności pajęczynami nie pokryła. Zatem aktualizację ową czynię niniejszym i oznajmiam co następuje:

Po pierwsze:
Druga tura Konkursu Kameralnego została rozstrzygnięta. Najcelniej strzelały:
Andzia
i
ToTylkoJa

a wyróżnienie za strzał kreatywny otrzymuje:
Magda

Dziewczyny kochane są a ja - wredna. Ich cierpliwość na próbę wystawiam, licząc, ze się z okazji nadchodzących świąt zlitują ;) Ale, moje Drogie, na pociechę Wam powiem, że pierwszy Zwycięzca też jeszcze czeka...

Po drugie
Popełniłam drobiazg dla Jadwigi z okazji imienin Teresy lub na odwrót ;) Czyli Kochanej Cioci prezent na imieniny zrobiłam, a w miesiąc po imieninach wręczyłam, bo dopiero wtedy dane mi Ją zobaczyć było.

Drobiazg stanowiła fioletowa broszka z gałgankowego sutaszu

A mościł się ów drobiazg w mini gniazdeczku-koszyczku poczynionym z zakrętki od jakiegoś kosmetyku i kawałka tasiemki :)


I co najważniejsze - podobał się i drobiazg i koszyczek :)
Nie mówiąc już o innych owocach spotkania - kolejnych pomysłach do realizacji :)

Po trzecie: Wieści od Bosmana przyszły!!! Pierwsza tura cydru już gazu nabiera pod kapslami :D U mnie próbki też pracują, ale boję się próbować na razie ;)

*Dowód rzeczowy fotografowany przez M.

Po czwarte:
Szalone Babki dwie (w męskie nicki ubrane)
Szpinakożerca
i BenBenkowo
mnie wyróżniły, za co jestem niezmiernie wdzięczna i mi miło i ciepło i wzruszona jestem i nie wiem, jak dziękować :) I... muszę Was także, Kochane, o cierpliwość poprosić... Chciałabym się Waszymi pytaniami porządnie zająć i tagi też rzetelnie przypisać (chociaż, jak znam życie, już wyróżniłyście wszystkie moje faworytki...:) ).

Po piąte:
Chciałabym Wam jeszcze mnóstwo rzeczy opowiedzieć i pokazać. O wiklinie, o Dzieciakach, o kalendarzach, o dzieciach-śmieciach, o żarówkach, o Dobrych Ludziach, o porządkach, o zbieraniu myśli... Chciałabym... a życiowy bałagan i zmęczenie tymczasem mnie trzymają w szachu. Ale będzie lepiej, co nie? ;)

Mocno Was Wszystkich ściskam, jak jesienny szaliczek ;))
I dziękuję, że jesteście tam gdzieś nadal :)*


czwartek, 8 listopada 2012

czy Wy to widzicie?

cichaczem szóstki nadchodzą
może się komuś poszczęści... :)

przypominam, że Konkurs Kameralny nie stracił na ważności :)

post nie dla dzieci (ale za to Kurom specjalnie dedykowany)

Nie dla dzieci to post, bo będzie o alkoholu ;) I to nie dlatego, że mam drobną infekcję, którą, zgodnie z zaleceniami, leczę piwem ;)) To nie będzie post o piwie. Nie będzie też o nalewkach ani wódce. Ani o likierach... Będzie o cydrze :) A właściwie to nawet nie o samym cydrze... A zresztą... Bredzę, co nie? To wszystko, dlatego, że Kolorowa Kurka się dopominała gadania. No to dzisiaj sobie pogadam. A co? Kurze może miło się zrobi, a kto się znudzi, to sobie pójdzie jakieś obrazki pooglądać. O tu na przykład ;) ;]] Uprzedzam jednak, że wybitnie ciekawych rzeczy to ja do opowiedzenia nie mam - czytacie na własne ryzyko. Powaga :)

Ale o czym to ja miałam?... no tak o cydrze. Cydrowe szaleństwo ostatnio towarzyszy mi z dwóch kierunków świata. A wszystko zaczęło się od Moniki [znanej Wam skądinąd rezydentki Chaty]. Monia jest niestrudzonym i kreatywnym przetwórcą wszelkiej jadalnej - a także takiej z pozoru niejadalnej - roślinności. Od wczesnej wiosny po późną jesień skacze po drzewach, przeczesuje krzaki i lasy, przekopuje łąki i ogródki, a potem przerabia... Konfitury, dżemy, soki, kompoty, mrożonki, nalewki, syropy, sosy, wina, marynaty. Z kwiatków, liści, korzeni, nasion i owoców. Powiadam Wam... trudno za Nią nadążyć :D [Monia! <3] No i rzeczona Monika w tym roku, między innymi, wymyśliła przetwarzanie jabłek na cydr. I przetwarzała tak, a przy tym, jak to Ona, relacjonowała - że obrane, że nastawione, że bulka, że jest fajnie, że czeka, że już będzie zlewać, że przyprawiła, że czeka, że posłodzone... No mówię Wam. Ja tego tak malowniczo opowiedzieć nie umiem, ale nie dało się po prostu ochoty nie nabrać na ten cydr, nie dało się entuzjazmem nie zarazić i przejść obojętnie wobec tych opowieści. I tutaj drugi kierunek się pojawił - M. [znany Wam skądinąd jako Bosman, właściciel pewnej skrzyni] M. poza rzeczoną skrzynią, posiada również całkiem spory ogródek, a w tym ogródku całkiem zacną liczbę jabłonek. Jabłonki te jeszcze zacniejszą liczbę owoców dały, co poznać po skrzynkach porozstawianych tu i tam i zapachu pięknym w Bosmanowym domu się unoszącym. Posiada również Bosman odpowiednią aparaturę oraz zapał twórczy niezbędny. A że oboje posiadaliśmy wyjątkową możliwość spotkania się (bo na co dzień to nas kilkaset kilometrów dzieli), to już wyjścia nie było! Po prostu inaczej być nie mogło - trzeba cydr zrobić i już! I tak dwa minione weekendy w przerwach między szkoleniami, które w bosmanowej okolicy przyszło mi prowadzić, spędziłam na preparowaniu jabłek. Jabłka pachniały, pryskały przy wyciskaniu soku i brudziły. Jabłek było baaaardzo dużo. Jabłka były bardzo słodkie. Cóż ja Wam będę mówić... Przesiedzieliśmy dwie soboty z nożykami, przetańczyliśmy dwa wieczory z szaloną sokowirówką, przerobiliśmy tych jabłek ilość nieskończoną. A teraz... czekamy... Czekamy na efekty, trzymając mocno kciuki, by się eksperyment powiódł, by wypełnione butelki nie wybuchły z nadmiaru gazu, ogrzewane ciepłem kominka i by druga nastawiona porcja okazała się tak samo udana jak zapowiada się pierwsza. :)

Uffff.... mam nadzieję, Kurko, że na tym etapie jesteś wystarczająco moja gadaniną usatysfakcjonowana :)) Ale żeby nie było, że tylko dla Ciebie satysfakcja będzie, to jeszcze obrazki dla mniejszych masochistów mam :) I dla tych masochistów, co do tej pory wytrzymali - też :)))

Etykietki własnymi ręcami do naszych wytworów zrobiłam, bo jakżeby inaczej :)
Odzyskowe, bo jakżeby inaczej :) Z jakichś starych okładek jabłuszka wycinane (bez szablonu leciałam, więc każde inne) i do tego listek - zawieszka z zielonych resztek rafii, po jakimś warsztacie zebranych.


Troszkę tych butelek będzie... :) A teraz się jeszcze okazuje, że trzeba dorobić (etykietek, nie butelek) :)

Nazwa może nie brzmi dobrze marketingowo, ale ma symboliczne znaczenie, więc tak już zostanie :) Jak tylko cydr osiągnie swoją dojrzałość, postaram się zaprezentować butle w całej okazałości (o ile oczywiście zdążę, przez opróżnieniem;] )


A skoro już jestem przy obrazkach, to się jeszcze pochwalę prezentem, który sobie od Bosmana przywiozłam. Wyproszony, ale w sumie długo prosić nie musiałam :))) Jeden z fajniejszych prezentów, bo wymarzony - poważnie, już daaaawno czegoś takiego szukałam.


Taa, dobrze widzicie, to próbnik farb. No wiem, pomyślicie sobie, że nienormalna jestem, ale ja już tak mam, że marze o takich rzeczach :D M. też się lekko zdziwił, jak Mu radośnie za ten prezent podziękowałam. A ja naprawdę się ucieszyłam, szczególnie, że próbnik z farbami fasadowymi, więc mam mnóstwo cudnych, delikatnych kolorów i fantastyczną fakturę.



Tylko skąd ja czas wezmę, żeby zrobić z nimi to, co mi po głowie łazi??? Może ktoś mi czas w prezencie da kiedyś? To dopiero byłby prezent, nie? ;))

Rany... ja tu o czasie w prezencie gadam, jednocześnie Wasz cenny, twórczy czas marnując... No już, dość czytania głupot - weźcie się do roboty i coś ładnego stwórzcie, bo od ja zamierzam poważnie nadrobić zaległości w odwiedzinach u Was, więc żeby mi tam było co oglądać. Zrozumiano? :D

Ściskam :)

wtorek, 6 listopada 2012

spacerowe impresje

Witajcie Kochani!!!

Dzisiaj znów ekspresowo. Zysk z tego mojego zabiegania taki, że nie będę dużo gadać, tylko obrazki wrzucę ;))
Niedawno zaczęłam pracować z ekipą fajowych Dzieciaków. Trzy tygodnie temu to już było... o matko! W każdym razie to była piękna sobota - rano mgliście, a potem mgła opadła i zalało nas to przepiękne jesienne światło. To przecież w sali nie dało się usiedzieć - powędrowałyśmy na spacer. (-śmy, bo to zupełnie babskie grono było:] )
Ze spaceru naznosiłyśmy skarbów, a potem robiłyśmy sobie pamiątkowe obrazy jesienne.

Jest klasyczny ludzik kasztanowy przeniesiony na papier :)


i fantastyczne stemplowania z malowanych liści


i połączenie obu pomysłów, choć zupełnie niezamierzone :)


jest i forma przestrzenna


oraz jeżyk! :)


i jeszcze trochę zabawy z kolorem

a na koniec - jesienna tęcza


No i powiedzcie - jak tu natury nie kochać, jak jesieni nie wielbić i jak minąć obojętnie to bogactwo kasztanów i liści??? No jak??? Się nie da przecież normalnie!
Korzystajmy, póki jeszcze są :)

Pozdrawiam Was ciepło-jesiennie.